Polityka zaporowych ceł wprowadzona przez administrację Trumpa w 2025 r. jest bezprecedensowym eksperymentem gospodarczym, który wywołał silne wstrząsy i kontrowersje. Oficjalnie motywowana troską o deficyt handlowy i amerykańskich pracowników, wydaje się jednak nosić znamiona celowej gry kryzysem. Analiza możliwych ukrytych motywów wskazuje na kilka prawdopodobnych celów tej strategii:
Po pierwsze, wiele przemawia za tym, że Trump dąży do przełomowego resetu w stosunkach gospodarczych – zarówno wewnętrznych, jak i międzynarodowych. Chodzi tu o wymuszenie nowego „dealu”: czy to w formie Mar-a-Lago Accord (gdzie światowe potęgi zgodzą się na warunki korzystne dla USA), czy to poprzez realokację globalnych łańcuchów dostaw (powrót fabryk do Ameryki). W tym świetle wojna celna nie jest celem samym w sobie, lecz środkiem nacisku. Historia Nixona w 1971 i Plaza 1985 pokazuje, że taka taktyka może przynieść efekty – stąd to prawdopodobnie najważniejszy ukryty cel: przywrócenie USA korzystnej pozycji negocjacyjnej w świecie, nawet za cenę chwilowego chaosu.
Po drugie, wygląda na to, że administracja świadomie akceptuje (a nawet planuje) osłabienie dolara i okres wyższej inflacji. Sprzyja to kilku celom: zmniejsza realne zadłużenie, pomaga eksporterom, a także zmusza partnerów do dostosowań (np. chronią własne waluty przed zbyt silnym wzrostem). Nawiązując do analogii Plaza Accord, kontrolowane osłabienie dolara wydaje się jak najbardziej zamierzonym efektem. To może oznaczać próbę redukcji globalnej roli dolara w sposób kontrolowany, tak by docelowo system finansowy opierał się na bardziej zrównoważonych zasadach (a USA nie musiały zadłużać się w tak ogromnej skali, by zapewnić światu płynność dolara). Ten motyw – choć nieoficjalny – jawi się jako prawdopodobny, biorąc pod uwagę natychmiastową reakcję kursu USD rp.pl i spekulacje o nowym porozumieniu walutowym moneyweek.com
Po trzecie, działania Trumpa wydają się obliczone na skorygowanie strukturalnych słabości gospodarki USA (deindustrializacja, deficyty, uzależnienie od kredytu). W pewnym sensie jest to wymuszenie kryzysu uzdrawiającego – analogicznie do podejścia „im gorzej, tym lepiej” w krótkim okresie, by w długim nastąpiła naprawa. Oczywiście to bardzo ryzykowna gra. Jednak argumenty, że Trump chce wywołać kontrolowany szok, by przebudować fundamenty, znajdują potwierdzenie w jego własnych słowach o „lekarstwie” i gotowości do poświęceń reuters.com. W tej logice mieści się zarówno chęć dodruku pieniądza (bo to pomoże obsłużyć długi i pobudzić gospodarkę), jak i zmiana paradygmatu handlu (od multilateralizmu do bilateralnych umów „siłowych”).
Po czwarte, nie można lekceważyć motywacji geopolitycznej – osłabienie Chin jawi się jako kluczowy, ukryty cel polityki Trumpa. Administracja zdaje sobie sprawę, że czas działał na korzyść Chin, które mogły stać się największą gospodarką świata w ciągu dekady. Rozpętanie wojny handlowej ma duże szanse wykoleić chińską trajektorię wzrostu, co w kalkulacji Waszyngtonu przedłuży amerykańską hegemonię. Przy okazji, Trump wysyła sygnał własnym elitom globalistycznym, że dotychczasowy model (pogodzenie wzrostu Chin z dobrobytem USA) skończył się – teraz priorytetem jest rywalizacja i dominacja, nawet kosztem zysków korporacji. To pasuje do szerszej doktryny America First – w której celem nadrzędnym jest przewaga strategiczna USA.
Po piąte, trzeba wspomnieć o czynniku politycznym: Trump rozpoczynając drugą kadencję, nie musi się już ubiegać o reelekcję, ma większą swobodę do działań kontrowersyjnych. Może kalkulować, że historia – a nie bieżące sondaże – oceni go za efekty. Zatem jest gotów zaryzykować nawet recesję w 2025 r., wierząc że do 2028 r. sytuacja się poprawi i przejdzie do historii jako ten, który odbudował amerykańską potęgę przemysłową i ustawił Chiny do pionu. W pewnym sensie stawką jest dziedzictwo Trumpa – to motyw osobisty, ale silny. Ukrytym celem może być ambicja przeprowadzenia wstrząsu, który na zawsze zmieni reguły gry – tak jak Nixon czy Reagan dokonali swoich rewolucji gospodarczych, tak Trump chce mieć swoją.
Oczywiście, nie wszystkie te potencjalne motywy muszą być prawdziwe. Część może być efektem rationalizacji chaotycznych działań – być może rzeczywistość jest mniej strategiczna, a bardziej impulsywna (jak sugerują krytycy: „mściwy kaprys” Tariff Mana theguardian.com. Jednak zebrane fakty i analogie historyczne wskazują, że za oficjalną fasadą kryje się spójna logika. Jak ujęła The Atlantic: dla niewprawnego oka to „chaos i autodestrukcja”, ale wewnątrz administracji widzi się w tym „misterny plan” moneyweek.com. Wydaje się, że najbardziej prawdopodobnym ukrytym celem jest wymuszenie globalnego resetu na warunkach korzystniejszych dla USA – ekonomicznie (handel, waluty) i politycznie (powstrzymanie Chin, zdyscyplinowanie sojuszników). Temu podporządkowano resztę, łącznie z gotowością do poświęcenia dotychczasowych beneficjentów status quo (Wall Street, globalne korporacje).
Kto ostatecznie zyska, a kto straci? Jeśli plan Trumpa zadziała perfekcyjnie, zwycięzcą będą Stany Zjednoczone jako państwo: ich przemysł, ich pozycja geopolityczna i relatywna siła w świecie. Skorzystać mogą także częściowo zwykli Amerykanie – o ile po burzy nastąpi wzrost płac, więcej miejsc pracy w produkcji i relatywna stabilizacja (to jednak niepewne i odległe). Przegranymi będą natomiast kraje, które dotychczas wykorzystywały amerykański rynek i otwartość – przede wszystkim Chiny (tracą silnik wzrostu eksportowego) oraz Niemcy/Japonia (zmuszone do ustępstw i być może utraty przewag handlowych). Inwestorzy finansowi krótkoterminowo przegrywają, ale długoterminowo mogą odbić – jednak ci, którzy spanikują lub nie dostosują się, poniosą straty permanentne. Indywidualni inwestorzy i oszczędzający raczej znajdą się po stronie przegranych (inflacja zjada oszczędności, wahania rynku powodują straty). Globalizacja jako całość będzie przegrana, przynajmniej tymczasowo – świat stanie się bardziej pofragmentowany, co zwykle oznacza mniejszy wzrost, a to szkodzi wszystkim po trochu.
Warto podkreślić, że taki kontrolowany kryzys to broń obosieczna. Istnieje ryzyko, że wymknie się spod kontroli i zamiast przynieść oczyszczające efekty, spowoduje trwałe szkody. Giełdy i waluty żyją własnym życiem – zaufanie, raz utracone, trudno odzyskać. Sojusznicy upokorzeni przez cła mogą w przyszłości dystansować się od USA, szukając niezależności (np. prace nad cyfrowym euro przyspieszą, by uniezależnić się od dolara). Chiny, zmuszone do narożnika, mogą zareagować agresywnie (np. militarnie wobec Tajwanu, aby skonsolidować poparcie wewnętrzne). Takie niepożądane konsekwencje uczyniłyby wszystkich przegranymi.
Na dzień dzisiejszy ocena jest mieszana: Trump podjął największe ryzyko gospodarcze od pokoleń, licząc, że nagrodą będzie trwała przewaga. Najbardziej prawdopodobne ukryte cele to wymuszenie ustępstw handlowo-walutowych, zduszenie Chin i reset zadłużeniowo-inflacyjny – wszystkie służące nadrzędnej idei „Make America Great Again” w sensie gospodarczym. Ci, którzy mogą na tym zyskać, to sektor przemysłowy USA, pracownicy przemysłu, ewentualnie pewne kręgi inwestorów powiązane z obozem władzy, a geopolitycznie – USA kosztem Chin. Straci zapewne reszta świata (utrata zaufania do ładu handlowego, koszty dostosowań) oraz wielu zwykłych Amerykanów (wzrost kosztów życia, zmienność rynku).
Ostatecznie, sukces lub porażka tego podejścia będzie jasna dopiero za jakiś czas. Jeśli dojdzie do nowego globalnego porozumienia stabilizującego sytuację na warunkach korzystnych dla Waszyngtonu – Trump będzie mógł ogłosić zwycięstwo swojej strategii szoku. Jeśli jednak świat popadnie w głęboką recesję lub konflikty wymkną się spod kontroli, zaporowe cła z 2025 r. przejdą do historii jako katastrofalny błąd i „ekonomiczna głupota” (parafrazując oceny Smoot-Hawleya wiadomosci.onet.pl. Na razie jedno jest pewne: stary porządek został zakwestionowany, a rynki przeżywają powtórkę z najgorszych kryzysów.
Trump postawił wszystko na jedną kartę – czas pokaże, czy odsłoni ona wygranego asa, czy też okaże się blotką prowadzącą do przegranej wszystkich.